Jak skutecznie być nieskutecznym w marketingu mobilnym. Poradnik cz. 2

Anna Godek-Biniasz

29-10-2012
Jak skutecznie być nieskutecznym w marketingu mobilnym. Poradnik cz. 2

Jakie błędy popełniają marketerzy w mobile? Pierwsza część poradnika nie wyczerpała tematu najbardziej zaskakujących zastosowań i rozwiązań w marketingu mobilnym. Bacznie przyglądając się rynkowi, zaobserwujemy wiele kontrowersyjnych rozwiązań czy wyborów marketerów. I nie mam tu na myśli ostatniego hitu wśród aplikacji mobilnych, czyli odkrywczej realizacji „Gdzie jest moja kupa?”. Tu komentarze są zbędne. Odpowiadając na zapotrzebowanie edukacyjne, przedstawiam kilka kolejnych najczęściej spotykanych wpadek w myśleniu o marketingu mobilnym.

Wpadka nr 4: Zastosujemy QR kod w projekcie graficznym, bo to nowocześnie

Kody QR niby do końca się nie przyjęły na polskim rynku, niby ich ogólnie nie lubimy, nie rozumiemy i nie mamy zainstalowanych scannerów do kodów… a otaczająca nas rzeczywistość wydaje się temu przeczyć! Billboardy, samochody, ulotki, książki, prospekty, T-shirty… wszędzie czarno-białe kody! Ale czy próbowaliście je kiedyś zeskanować?

Pierwszy problem to samo zeskanowanie: za małe, za duże, źle umiejscowione (szybko odjeżdżający autobus – znacie to?). Kod umieszczony na szkle lub innej powierzchni bez szans na scan – to pierwsze problemy z jakimi musimy sobie poradzić. No, ale załóżmy, że się udało. I co widzimy? QR zaciąga gigantyczną paczkę danych, podczas gdy jesteście poza Wi-Fi!? QR kieruje do zwykłej strony www, której nie daje się łatwo odczytać na smartfonie?! QR nie kieruje do…. donikąd…?! W wielu przypadkach tak właśnie jest. Zdarza się bowiem, że QR kody są traktowane jako nowoczesny element graficzny, swego rodzaju ornamentyka, dodająca wizualnej komunikacji marketingowej powiewu nowoczesności. Na pytanie do marketera o sens czy bezsens takiego zastosowania usłyszymy co najwyżej, że i tak nikt nie wie o co tu chodzi, albo że jakieś tam smartfony to w ogóle nie były brane pod uwagę.

Wpadka nr 5: Zróbmy to po polsku, czyli wypuszczamy apkę na świat!

Abstrahując od tego czy każda marka powinna mieć swoją aplikację czy nie i czy potrzebujemy apek typu wspomniana „Gdzie jest moja kupa?”, to zdarzają się całkiem udane realizacje marketingowe. Apki zgrabne, ciekawe, przyciągające! Niektóre dodatkowo osiągają całkiem przyzwoity wynik w liczbie pobrań. Niektóre okazują się nawet przydatne. Jak najłatwiej zwiększyć szansę na sukces we wskaźnikach marketingowych, które pokażą, że dedykowana aplikacja to prawdziwy sukces? Dla wielu to proste – wypuszczając mobilny produkt na wszystkie dostępne rynki. Jeśli aplikacja zostanie wypuszczona globalnie – ilość pobrań powinna wzrosnąć. Logiczne? Tak!

Po takiej konkluzji przystępujemy do działania i wypuszczamy produkt na wszystkie dostępne App Store oraz szeroko udostępniamy w Google Play. I co? I nic. Polska aplikacja wypuszczona wyłącznie w języku polskim jakoś nie bardzo się podoba w Stanach (mimo Polonii!), a nawet w Korei, Japonii, Brazylii… To niesprawiedliwe? Ale prawdziwe, bo jak często ściągacie aplikacje po turecku lub w suahili? Jeśli myślimy więc o apce dostępnej globalnie to absolutnym minimum jest dodatkowa wersja anglojęzyczna. Opisy aplikacji powinny dodatkowo powstać także w kilku innych językach. Sam opis w j.angielskim do polskojęzycznego produktu to żaden gwarant ściągalności – i co ważniejsze – używalności apki poza Polską. Ale oczywiście można nie wierzyć i sprawdzać w praktyce!

Wpadka nr 6: Prosta aplikacja na ten czwartek

„Klient nasz pan” – jak to mówi stare powiedzenie. Marketing mobilny staje się coraz popularniejszy. To cieszy! Mniej cieszy jednak to, gdy dzwoni klient, przedstawia się, a później prosi o wykonanie aplikacji dedykowanej („prostej, ale nie możemy jeszcze powiedzieć jakiej, bo to powiemy jutro!”). Klient chciałby ją mieć na wszystkich platformach (‚no, ten … Android i Apple najmniej”) dostępną („gdzie tam trzeba, żeby się pobierało”) w ten czwartek i żeby całość budżetu zamknąć w kilku tysiącach złotych brutto. No i dzwoni prosząc jedynie o potwierdzenie, że się podejmujemy i prosi o portfolio.

Jak reagują agencje i deweloperzy? Jedni mówią: „Ależ oczywiście!”, z góry zakładając, że terminu i tak nie dotrzymają, a aplikacja będzie taka jak budżet (no będzie się coś uruchamiać – to minimum!). Drudzy grzecznie powiedzą: „Niestety w tej chwili nie jesteśmy w stanie podjąć się zlecenia ze względu na nawał pracy”. A czy są jeszcze trzeci? Niewielu takich znajdziemy, którzy zaczną od podstaw: opowiedzą o procesie wprowadzania aplikacji do sklepów, o procesie pisania aplikacji i o tym, że jednak do wyceny potrzeby jest jednak brief. No bo po co tłumaczyć to klientowi? Efekt będzie taki, że klient się na tych trzecich obrazi, o drugich pomyśli, że to wybitni fachowcy, bo tacy zajęci i wybierze tych „bezproblemowych” pierwszych (sic!). Aplikacja powstanie na czwartek … za 2 miesiące, wrzucenie do sklepów potrwa prawie miesiąc, a i budżet zwiększy się w międzyczasie kilkukrotnie. Koniec końców klient sam już zapomni po co wydaje te pieniądze, a i z pewnością stwierdzi, że ten marketing mobilny to jakiś mało efektywny. No ale co zrobić, skoro „klient nasz Pan”! Jak w każdym działaniu i projekcie, planowanie to kluczowy element późniejszego sukcesu i porażki. Tak jest i w mobile, i w internecie, i we wszystkich innych obszarach. Warto więc najpierw się zainteresować mobilem, a dopiero później zajmować się wdrożeniami strategii mobilnych. Dla własnego dobra – przede wszystkim!

Komentarze:

Comments

comments