Wycofanie 3rd party cookies wyzwaniem dla rynku reklamy internetowej

Wycofanie 3rd party cookies wyzwaniem dla rynku reklamy internetowej

Jeśli tak wielka firma jak Google coś mówi, wszyscy słuchają. Jeśli coś zmienia w swojej polityce, wszyscy z napięciem obserwują sytuację. Jeśli jej polityka uderza w duże grono firm, wszyscy zastanawiają się co robić. Tak dzieje się w tej chwili, gdy Google zapowiedziało wycofanie wsparcia dla tak zwanych „ciasteczek firm trzecich” (3rd party). To spore zagrożenie dla rynku reklamowego, ale również szansa. Zyskać mogą ci najbardziej kreatywni i posiadający odpowiednie partnerstwa.

Google zapowiedziało w styczniu wygaszenie obsługi ciasteczek należących do firm trzecich. Ciasteczka, będąc niewielkimi plikami odpowiedzialnymi za identyfikację i monitoring zachowania użytkownika w sieci, są w stanie pomóc w targetowaniu kampanii reklamowych, nie mówiąc o prostym zbieraniu informacji. Gdy należą do firm trzecich oznacza to, że nie są własnością strony z której korzysta właśnie użytkownik, tylko strony partnerskiej. Google, zapowiadając blokadę tego rodzaju cookies w Chrome do roku 2022, chce zwiększyć bezpieczeństwo użytkowników.

Ta sytuacja rodzi szereg problemów. Po pierwsze dlatego, że posiadając Chrome, Google kontroluje 70% światowego rynku przeglądarek internetowych. Po drugie dlatego, że blokada ciasteczek 3rd party drastycznie ogranicza możliwości partnerskie. Po trzecie dlatego, że niekoniecznie chodzi tutaj o bezpieczeństwo i prywatność użytkowników.

Dlaczego Google blokuje ciasteczka firm trzecich?

Zacznijmy od tego, że Google już sierpniu 2019 roku zapowiedziało inicjatywę o nazwie Privacy Sandbox, która jest de facto zestawem standardów śledzenia. Wtedy priorytetem dla koncernu było wypracowanie kompromisu między reklamodawcami a użytkownikami. Z jednej strony mamy interesy firm, które chcą zbierać dane i reklamować produkty. Z drugiej mamy interesy użytkowników, którzy chcą zarówno informacji o produktach, jak i większego poczucia bezpieczeństwa i anonimizacji danych. Balansowanie tego nie jest rzeczą łatwą.

I dlatego, półoficjalnie dlatego, Google za niecałe dwa lata zamknie dostęp do ciasteczek firmom trzecim. Problem polega na tym, że nie o to chodzi. 70% rynku jaki ma Google, to nie 100% rynku. Istnieją alternatywy, takie jak Edge Microsoftu, czy zdobywająca coraz większą popularność, Brave. Nawet na rynku wyszukiwarek pojawiła się dłuższy czas temu konkurencja, w postaci DuckDuckGo. Google nie chce dopuścić do sytuacji w której z 70% zrobi się 60%, potem 50% i tak dalej. Dlatego reaguje.

Justin Schuh, dyrektor inżynierii Google Chrome napisał w styczniu na oficjalnym blogu, że tak poważne zmiany wymagają czasu, dlatego proces zmian rozciągnięty jest na kilkanaście miesięcy. Google widzi zagrożenie w postaci wylania dziecka z kąpielą, dlatego chce dopracować mechanizmy i „reguły gry” tak, aby wszyscy uczestnicy rynku (reklamodawcy i użytkownicy) byli wygranymi. Schuh ma rację, bo patrząc na to jak na prywatność reklamuje Microsoft ze swoim Edge, a ma jeszcze bardziej restrykcyjne podejście do prywatności, może to rodzić pewne obawy. Większe restrykcje to pokusa wprowadzenia mniej przejrzystych zasad. Wtedy Google może „wejść ubrany cały na biało” i powiedzieć – my myśleliśmy o tym już wcześniej i zrobiliśmy to lepiej. Lepiej chronimy dane użytkownika, jednocześnie proponując alternatywę dla reklamodawców. I właśnie o to w tym wszystkim chodzi. O wizerunek „przejrzystego” dostawcy produktu w postaci przeglądarki i usług dodatkowych, całego powiązanego ekosystemu.

Jak Google zyska na wprowadzeniu zmian w ciasteczkach firm trzecich?

Dwojako.

Po pierwsze pokaże użytkownikom, że troszczy się o ich prywatność, wiec nie warto odchodzić do konkurencji. A pokusa jest tym większa, że oparte na Chromium rozwiązania oferują bezpolesny import danych z Chrome do konkurencyjnych przeglądarek. Listy ulubionych stron, hasła, cookies? Jeden klik i po sprawie. Wdrażając nowe rozwiązania Google pokazuje, że troszczy się o prywatność internautów, co rzecz jasna jest tylko złudzeniem.

Po drugie Google zachowuje potężny monopol związany z posiadaniem i obrotem danymi. Firma żyje z reklam, ale znacznie szerzej – z informacji. Informacja to dzisiaj potęga i koncern doskonale o tym wie. Ograniczając, a nawet blokując pliki firm trzecich na stronach odwiedzanych przez użytkowników, zwiększa zaufanie do swojej przeglądarki, jednocześnie analizując w jaki sposób może zachować śledzenie.

I oto właśnie chodzi. Wydaje się, że Google sprawdza teraz inne metody na śledzenie użytkowników. Nie tak inwazyjne i powszechnie krytykowane jak ciasteczka, co do których świadomość użytkowników wzrasta. Możliwe też, że tego rodzaju rozwiązania udostępni firmom za opłatą.

 

Komentarze:

Comments

comments